Podróż w nieznane.

Udostępnij :)

Kamper zbudowany. Wszystko poszło w swoim własnym czasie i tempie, niewiele z naszych planów potoczyło się tak jak zakładaliśmy. Od początku vanlife uczył nas elastyczności, szybkiej adaptacji do zmian. Zakładaliśmy, że wyjedziemy pierwszego września, a wyjechaliśmy z Mazur ponad miesiąc później. Zakładaliśmy, że z Mazur jedziemy do Portugalii przez Holandię, te plany również uległy zmianie.

Pierwszym przystankiem po Mazurach był Olsztyn, gdzie zatrzymaliśmy się u Doroty i Jacka, cudownych ludzi, których poznaliśmy wcześniej przez fb, a później już osobiście na festiwalu Sława, na którym to mieliśmy przyjemność wystąpić z naszą muzyką. Jacek okazał się być właścicielem zakładu mechanicznego Bosha, więc bardzo ucieszyliśmy się, że znaleźliśmy dobre ręce, w które możemy oddać nasz domek na kółkach do przeglądu i ewentualnych napraw. A tych parę było 😊

Później zawołała nas Warszawa, w której również zagraliśmy parę naszych ceremonii muzycznych. Więc czas wyjazdu z Polski znowu się opóźnił. W pewnym momencie mieliśmy wrażenie, że Polska nie chce nas wypuścić. A dni stawały się coraz krótsze.

Jak tylko wyjechaliśmy z Warszawy, szybko przekonaliśmy się, że nie mamy tyle prądu, ile potrzebujemy. Coraz mniej słońca by naładować nasze baterie słoneczne. Marcin postanowił zmienić to i owo w instalacji elektrycznej. Te wymiany potoczyły się własnym życiem. Byliśmy już w trasie i zamawiać potrzebne części jedynie mogliśmy na adresy paczkomatów. Najpierw do wymiany poszedł akumulator. Potem okazało się, że wymienić trzeba również przetwornicę. Kiedy przetwornica dotarła, okazało się, że omyłkowo wysłano do nas nie ten model, który zamawialiśmy. A więc trzeba było czekać na następną. Te wszystkie wymiany zbiegły się z nadchodzącym Świętem Zmarłych. Czyli znowu obsuwa w czasie. Na szczęście doświadczyliśmy niezwykłego fenomenu wiosny pod koniec października. Jak długo żyję, nigdy wcześniej nie chodziłam w krótkim rękawku w tym okresie w Polsce! Staliśmy tez blisko granicy niemieckiej, w przepięknym Parku Krajobrazowym w Słońsku, więc te kilka dni dało nam wiele przyjemności.

W końcu, drugiego listopada przetwornica dotarła. Mogliśmy jechać do Holandii, gdzie czekała na nas ostatnia część wystroju wana – kuchenka z piekarnikiem.

W międzyczasie dostaliśmy zaproszenie na festiwal w hiszpańskiej Utrerze. Więc znowu wyścig z czasem. Mieliśmy do przejechania kilka tysięcy kilometrów w 2.5 tygodnia.

Niemcy, Holandia, Belgia, Francja, Hiszpania.

Zostaliśmy kilka dni w Holandii u mojej mamy i trzeba było znowu ruszać w drogę. Początkowo nudna trasa gdzieś od połowy Francji zrobiła się spektakularna dzięki górzystym pejzażom Największe wrażenie zrobił na nas przejazd przez majestatyczne Pireneje w Andorze. Widok zapierający dech w piersi. Zatrzymaliśmy się w Andorze na jedną zimową noc, by następnego dnia znaleźć się w letniej Hiszpanii.

Mało zwiedzania po drodze, szybkie spanie na dziko i dalej w trasę. Dojechaliśmy do Utrery. Jak tylko dojechaliśmy na hiszpański festiwal i jak już myśleliśmy, że teraz zwolnimy i w końcu będziemy mieć czas na zwiedzanie, spadła nam jak gwiazdka z nieba przepiękna propozycja, by zagrać naszą muzykę do sztuki „Strefa Szeptów” Joanny Grabowieckiej na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym na…Saharze.

Jakże moglibyśmy odmówić takiej propozycji?

A więc nasze plany się zmieniają. Nie jedziemy do Portugalii. Jedziemy do Maroka!

No tak. Tylko że my nie podróżujemy sami, my podróżujemy z kotem. Kiciek ma paszport, jest szczepiony przeciw wściekliźnie, ma czip. Wszystko to, co potrzebne by podróżować w Europie. Czy to wystarczy by pojechać do Maroka? Niestety pierwsze informacje, które znaleźliśmy w Internecie wprowadziły nas w błąd. Z Utrery wyruszyliśmy do Tarify, by tam pozałatwiać wszelkie formalności. Przekonani, że jedyne czego potrzebujemy to załatwiane w trzy dni świadectwo zdrowia i papier z portu, poszliśmy do weterynarza. Zostały dokładnie dwa tygodnie do rozpoczęcia festiwalu w Zagorze. I kolejne 1300 kilometrów przed nami.

A u weterynarza niczym kubeł zimnej wody informacja, że aby wjechać do Maroka, Kiciek musi mieć wykonany test na przeciwciała. A na wyniki testu czeka się minimum dwa tygodnie. Potem jeszcze świadectwo zdrowia i dokument z portu zezwalający na transport kota. Jak tego dokonać? W klinice od razu nam powiedziano, że bez szans na szybsze wyniki, że nic nie da się przyspieszyć, w dodatku za tydzień są dwa święta narodowe i wszystko jest zamknięte.

A więc kolejny wyścig z czasem. Ale tym razem postanowiliśmy zaufać życiu. Wierzyliśmy, że mamy się znaleźć o czasie w Maroko. Że mamy być częścią sztuki. Sztuka ta też od początku była dla nas czymś o wiele więcej niż spektaklem teatralnym. Sztuka ta, miała być ceremonią transformacji wewnętrznej i tak też się do niej przygotowywaliśmy.

Czy zdążyliśmy na czas? Oczywiście. Mimo iż cały personel w weterynaryjnym mówił nam, że nie ma opcji na wcześniejsze wyniki i przyspieszenie całej procedury, znalazł się tam jeden złoty człowiek, który postanowił nam pomóc i przyspieszył sprawy. Do Maroka wjechaliśmy na niecałe trzy dni przed rozpoczęciem festiwalu. I niecałe trzy dni spędziliśmy w trasie, z północy na południowy wschód, na Saharę, do Zagory. Przyjechaliśmy godzinę przed rozpoczęciem festiwalu.

Obecnie jesteśmy już po festiwalu. Nasza polska ekipa dostała Grand Prix! Joasia Grabowiecka, autorka, reżyserka i główna bohaterka sztuki dostała nagrodę najlepszej aktorki. Mimo, że sztuka tylko częściowo odbyła się w języku francuskim, przekaz został odczytany sercem. „Strefa Szeptów”, ceremonia przejścia ze śmierci do życia w przestrzeni sztuki została przyjęta ze łzami w oczach zarówno przez jury jak i publikę. To był magiczny, transformujący, bardzo intensywny czas, którego nie moglibyśmy sobie wyśnić w najśmielszych snach.

Nasze początkowe plany posypały się, nie dotarliśmy do Portugalii jak planowaliśmy, ale życie poprowadziło nas jeszcze ciekawiej.

Jak patrzę na te wszystkie wydarzenia, na wiele też innych synchroniczności, które zadziały się w czasie naszej vanlifeowej przygody, uśmiecham się. Vanlife jest pięknym mistrzem. Nie wiem na czym to polega, może na tym, że bycie w ruchu, w działaniu uruchamia w nas potencjał, który zaprasza nas do wejścia z zaufaniem w to co nieznane, a życie to lubi i wychodzi naprzeciw temu, co w nas odważne. Bo czyż zaufanie nieznanemu nie jest odwagą?

Droga do Zagory przez Anti Atlas


Udostępnij :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *