Z Virginii na Mazury

Udostępnij :)

To był marzec 2022 roku.

Klamka zapadła. Zdaliśmy mieszkanie, złożyliśmy wypowiedzenie. Nadszedł czas pakowania, sortowania tego co zostawiamy a czego się pozbawiamy, odsprzedajemy, oddajemy, ewentualnie odsyłamy tam, gdzie na nas poczeka.

Uwierzcie mi nie było to łatwe. Pierwszy sprzedałam mój ukochany rower. Był ze mną od 2016 go. Dosłownie musiałam się z nim pożegnać, jak z człowiekiem. Był smuteczek w chwili pożegnania, ale na drugi dzień było już ok. Podobnie poszło z resztą.

Oprócz wszystkiego związanego z wyjazdem była też zagwozdka logistyczna. Jak przetransportować się z Kićkiem? Jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, że istnieje linia latająca z Irlandii do Holandii, która pozwala na transportowanie małych zwierzaków w kabinie. Nie mając tej wiedzy, kombinowaliśmy, że pojedziemy dziadersikiem (pamiętacie, tym od archanioła Michała), przepłyniemy wody szerokie i odpoczniemy u mojej mamy w Holandii.

Ale wtedy jakimś zrządzeniem losu zobaczyłam czyjś post na fejsbukowym pchlim targu. Ktoś pytał o coś, najważniejsze, że z tego posta płynęła informacja: można lecieć ze zwierzakiem w kabinie. A więc w te pędy na internety, żeby oszacować możliwości.

I po rozpatrzeniu za i przeciw, uznaliśmy, że przelot z Kićkiem będzie dla niego mniej męczący niż dwa promy i dwa dni w podróży. Tym bardziej, że jeszcze z Holandii trzeba dojechać do Polski.

Z początkiem maja wyruszyliśmy.

✈ Jak Kiciek zniósł lot? Jak znam mojego kota, sam lot był dla niego mniej przytłaczający niż lotnisko. Zapakowany był w transporter. Taki fajny, miły w dotyku, materiałowy, nie żadne klatki ani plastiki. Musiałam go wyjąć z tego transportera i wziąć na ręce jak przechodziliśmy przez bramkę skanującą. Oczywiście Kiciek wzbudził ochy i achy wokoło siebie. Sam jednak był na tyle wystraszony, że wtulił się we mnie jak dzieciaczek (robi tak też jak idziemy z nim do weta).

Na samym lotnisku jest energia pośpiechu, hałas, mnóstwo obcych zapachów i głosów. Cała ta sytuacja to stres dla tak introwertycznego stworzenia jakim jest kot. Na szczęście bramka, z której wylatywaliśmy, była na samym końcu lotniska, więc tam było już o wiele spokojniej i ciszej. W samym samolocie też było cicho i spokojnie. Po tym jak Kiciek się wiercił w transporterze rozpoznałam, że się troszkę odstresował. Bowiem gdy jest przestraszony, siedzi w miejscu i się nie rusza.

Dolecieliśmy do Holandii, do domu mojej mamy. Kiciek bardzo szybko doszedł do siebie. Już od razu po przyjeździe zjadł swój koci obiadek i skorzystał z kuwety.

Po dwóch dniach dojechał do nas Marcin naszym niebiańskim rydwanem. Oczywiście miał nadzieję, że narobi fantastycznych zdjęć w Walii po drodze, że popuszcza drona itd. Wiecie, plany fotograficzne. Niestety na wyspie brytyjskiej lało jak wściekłe. Ani jednej foty czy relacji z Marcinowej przeprawy.

Pobyliśmy jeszcze jeden dzień w sielskim Elst i dokładnie 2 tygodnie temu wyruszyliśmy wszyscy razem w dalszą podróż dziadersikiem. Pierwszego dnia przejechaliśmy razem z postojami około 10 godzin i na noc zatrzymaliśmy się w Szczecinie, w hoteliku w stylu pamiętającym świetność PRL-u. Pokój był maleńki, przesiąknięty smrodem fajek, a za ścianą był jakiś pan, łazienka i przedpokoik wspólny. Cena niby niska, ale z mojego punktu widzenia za wysoka jak na tamten standard. Sypiałam w tańszych miejscówkach z lepszymi warunkami. Ale nic to, to tylko jedna noc, byle odpocząć przed kolejnym dniem jazdy.

Jednak Kiciek zdecydował, że jemu to miejsce się nie podoba. Od godziny 2.30 skakał po nas, zwracał na siebie uwagę i generalnie sygnalizował, że chce stamtąd wyjść. W pewnym momencie wszedł nawet do transportera i znacząco miauknął, żeby dać nam znać, że jest gotowy do dalszej podróży.

No nic, bardzo zależało mi, żeby kierowca, czyli Marcin się wyspał, również miałam w pamięci pana za ścianą, a więc od godziny 2.30 zajęta byłam uciszaniem niezadowolonego Kićka. Plan był, że pośpimy do 9. Ale skoro Kiciek zdecydował, że nie śpimy, wyruszyliśmy w dalszą drogę już o 7 rano.

Kiciek podróż zniósł ok. Nie boi się jazdy samochodem, wręcz reaguje zainteresowaniem. Przez większość podróży spał. Dojechaliśmy na miejsce wczesnym wieczorem w sobotę. Po drodze mijaliśmy urocze wioski, z jeszcze bardziej uroczymi nazwami tychże wiosek, przypomniałam sobie, że wszędzie w oczy rzucają się banery reklamowe.

Wjechaliśmy w obszar mazurski. Droga do miejsca docelowego jak z bajki, lasy, lasy i jeszcze raz lasy. I błękitne niebo. I ciepłość. Ta nieoceniona słoneczna aura. No i oczywiście smak pierwszej zjedzonej po drodze drożdżówki ze śliwkami. Odlot.

I tak zaczęła się nasza mazurska przygoda.

Nie pamiętam czy już Wam wspominałam, Kiciek ma 17 lat. Więc tym bardziej należą mu się oklaski, że tak dzielnie zniósł podróż samolotem, autem i aklimatyzację w dwóch zagranicach!

Kiciek w swoim transporterze podczas podróży

Udostępnij :)

One thought on “Z Virginii na Mazury

  1. Najbardziej w tej zmianie Waszego życia podziwiam Kićka!
    17 lat to już starowinek.
    Wygląda rewelacyjnie.
    Jego psychiką też super.
    Niech jest zdrowy i cieszy się życiem podróżnika jak najdłużej.
    Zawsze o Nim myślę i boję się o Niego, żeby Wam gdzieś się nie zawieruszył jak wychodzi z vana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *