Czy łatwo było zostawić swoją strefę komfortu?

Udostępnij :)

Chcę Wam napisać, że najpiękniejsze w życiu jest to, że jest nieprzewidywalne, że jedyną stałą, czy pewną jest zmiana.

Ostatnio przypomniało mi się, jak około 5 lat temu startowałam do pewnej firmy i na rozmowie kwalifikacyjnej zapytano mnie o to, gdzie widzę siebie za 5 lat. Zawsze, kiedy słyszę tego typu pytanie to bardzo mam ochotę odpowiedzieć „na plaży w ciepłym kraju”. Ha! Gdybym właśnie tak odpowiedziała, to wcale nie minęłabym się z prawdą, no bo czyż takiego nie mamy planu?

Jednakże moja odpowiedź wtedy była taka, że nie jestem w stanie przewidzieć, gdzie będę za 5 lat. Szczerze odpowiedziałam, że według mnie życie potrafi bardzo zaskakiwać i jedyne co wiem, to jest to, czego chcę teraz.

Czemu wspominam tę sytuację? A po temu, że 5 lat temu nigdy, ale to przenigdy nie przyszłoby mi do głowy, że za 5 lat, z najfajniejszym facetem pod słońcem będziemy na Mazurach przerabiać żółtego dehaela na kampera, po to by móc nim pojechać w stronę słońca. Że spełnią się moje najskrytsze muzyczne marzenia, że wydam razem z moim ukochanym muzykę, która przerośnie moje najśmielsze pragnienia, że z chemika przekonwertuję się na vocal coach-a i będę pomagała ludziom uwalniać i czuć ich głosy.

Piszę to, bo chcę powiedzieć Wam, że warto wyczekiwać zmian, że warto marzyć, że warto ufać, że życie zabierze nas w miejsca, które przerastają nasze sny.

Ale tak naprawdę piszę to po to, by cały czas przypominać i powtarzać sobie, że zaufanie i wiara to podstawa. Bo choć namacalnie widzę i czuję, że nie jestem sama, że Życie, ta piękna i inteligenta moc jest po mojej stronie, to często zapominam o tym, a lęki i niepokój biorą górę. A gdy strach wypełnia serce to łatwo zrezygnować z marzeń, zacząć bać się zmian i zostać niewolnikiem apatii i pasywności.

Przez ostatnie miesiące życia w Irlandii czułam, że utknęłam w martwym punkcie. Wiedziałam, że jeśli nie zadecydujemy z Marcinem o zmianie, nie ruszymy naszego życia, to oboje będziemy coraz bardziej sfrustrowani a ja będę powoli popadać w depresję.

Czy to znaczy, że łatwo było podjąć decyzje o wyjeździe z miejsca, które kocham i znam tak dobrze, gdzie mam przyjaciół i wydeptane ścieżki?

Nie. Przynajmniej nie dla mnie. W momencie, gdy podjęliśmy decyzję otworzyłam puszkę Pandory. Marcin od razu skoncentrował się na celu. Energia męska poszła w ruch i nic już nie mogło jej zatrzymać. A u mnie, jak z wewnętrznego dzbana wylały się wszystkie możliwe emocje, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że noszę w sobie tyle lęku i tyle irracjonalnej paranoi. Ktoś może zapytać, czy skoro tak bardzo się bałam, nie lepiej byłoby zostać w znanej sobie strefie komfortu?

Nie. Gdzieś w środku było to poczucie by pójść dalej, by ruszyć, by odkrywać i powiedzieć TAK temu co woła, mimo jednej wielkiej niewiadomej.

Dałam głos moim lękom. Byłam z każdym. Z każdym płakałam. Każdy mnie pochłonął, bym mogła spojrzeć mu w oczy od środka. Każdy miał wielkie oczy. Każdy był mój. Żadnego się nie wyparłam, żadnego nie zamiotłam pod dywan, każdy odczułam.

A w czuciu jest uzdrowienie. Poprzez czucie przychodzi wolność.

Czas przygotowań do wyjazdu był dla mnie procesem uzdrawiania. I nauki stawania w swojej mocy. Ta moc przyszła w szatach pokory, wybaczania, odpuszczania i wdzięczności.

Czy dziś się już nie boję? Pewnie, że się boję. Ale już nie tak bardzo. Oswoiłam te lęki i dziś czuję energię do działania motywowaną naszym narwanym celem.

No i mam przy sobie Marcina, który w tym całym czasie był dla mnie niesamowitym wsparciem. A Kiciek-Kot Wspaniały, jego Kocia Słodkaśność to nektar na moje stany lękowe. Zawsze mruczący, cieplutki i kochająco niezależny przy mnie.

A czy wy patrząc wstecz moglibyście przewidzieć, że będziecie za 5 lat w tym miejscu, w którym jesteście dziś?

Narrator: Sandra

Spacer w górach Wicklow w Irlandii

Udostępnij :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *